Co dalej z Internetem – ironia

Zacznę od początku.

W 2003 roku (czyli powiedzmy, że dwa lata temu) w Genewie na spotkaniu lub konferencji ONZ dotyczącej Internetu powołana została specgrupa ONZ. Celem tej grupy było określenie przyszłości Internetu w sferze jego zarządzania. Nie wszystkim bowiem podobało się, że Amerykanie trzymają w garści Internet.

Tak, tak, przebiegli Amerykanie powołali publiczno-prywatną organizację non-profit ICANN, która zarządza internetowym systemem adresowym. Szczegółów działalności tej instytucji nie będę tutaj podawał – znajdziesz jeśli Cię to bardzo interesuje, zajrzyj na www.icann.org.

Przez dwa lata członkowie specgrupy debatowali i nie doszli do porozumienia (to chyba jest typowe dla ONZ). Mała dygresja – parę tygodni temu natknąłem się na newsa, który mówił o wspólnym przedsięwzięciu turecko-holenderskim – chodziło o zbudowanie sieci konkurencyjnej w stosunku do Internetu tak, by dopuścić do głosu kraje muzułmańskie, a także biedniejsze. Ok, specgrupa ONZ wymyśliła cztery koncepcje przyszłego sposobu zarządzania Internetem. To niezłe jaja, więc przedstawię je po kolei z adekwatnym komentarzem.

Koncepcja pierwsza przewiduje utworzenie nowej agendy ONZ pod nazwą Światowa Rada Internetu, która przejmie obowiązki i uprawnienia ICANN. W jej skład wejdą przedstawiciele rządów różnych państw i innych 'graczy' rynku internetowego. Tłumacząc na język ludzki – jak pozbędziemy się Amerykańców, to będzie lepiej. Każdy będzie mógł się wypowiedzieć, wprowadzimy demokrację do Internetu, a w dodatku ci, którzy to tej Rady wejdą, będą mogli się obłowić. Właśnie po to przewidujemy włączenie w skład Rady przedstawicieli graczy rynku internetowego. Oczami wyobraźni widzę Billa Gatesa, który wchodzi w skład takiej Rady i odcina od netu użytkowników Apple i Linuxowców. Ktoś w ONZ zapomniał, jaka jest rola tej organizacji w światowej polityce. Hmmm, szczerze mówiąc, to nie wiem, jaka jest jej rola. Żadna? Na Internecie trzeba się znać – zanim specjaliści z ONZ zapoznaliby się z systemem, jaki użytkuje ICANN (a wcale nie ma gwarancji, że ICANN udostępniłaby swój system – i nie wiadomo, ile by to kosztowało), minęłoby parę lat. A co działoby się w tym czasie? Strach pomyśleć.

Koncepcja druga przewiduje wzmocnienie roli Międzyrządowego Komitetu Doradczego przy ICANN. Czyli utrzymanie status quo. Jeśli tylko ICANN wykonuje dobrą robotę i jedynym powodem wdrożenia jakiejś nowej koncepcji zarządzania Internetem jest to, że ktoś czuje się pominięty, to ja nie widzę potrzeby tak gruntownych zmian. Wystarczy zorganizować spotkanie tych 'pominiętych' z władzami ICANN – jeśli obu stronom będzie zależeć na rozwiązaniu problemu, to na pewno się dogadają. Jeśli zaś nie… cóż, status quo nie zawsze jest zły.

Koncepcja trzecia przewiduje stworzenie Międzynarodowej Rady Internetu poza ONZ. W kwestii ICANN pozostałyby sprawy techniczne. Czy tylko mi się wydaje, czy właśnie specgrupa ONZ przyznała, że nie ma pojęcia na sprzęcie i zarządzaniu Internetem? No i kto nadzorowałby tę Radę, gdyby była poza ONZ? Ta koncepcja pachnie mi upychaniem faworytów na ciepłe stanowiska…

Koncepcja czwarta przewiduje, że w miejsce ICANNa powstałyby trzy (!) oddzielne instytucje (trzy razy więcej urzędasów). Kto by koordynował ich działania? Nie wiadomo. Totalny śmiech.

Cztery koncepcje, dwa lata… Wiadomo jedno – wszystkie koncepcje (prócz może drugiej) nie mają szans na wejście w życie, gdyż Ameryka zwyczajnie nie wypuści z rąk (względnej) kontroli nad Internetem. Ot tak, dla zasady.

Autor: Mariusz Ludwiński

e-biznes.pl

Wpisy promowane

Wydarzenia

Brak Patronatów

Najnowsze wpisy

Scroll to Top