Gramotni i niegramotni

Gramotni. Kumaci. Obeznani w temacie. To ci, którzy wiedzą co robią, dlaczego to robią i co z tego co robią chcą uzyskać. Nie wystarczy bowiem mieć firmę, żeby być przedsiębiorcą. Nie wystarczy mięć stronę internetową, by zaistnieć w Internecie.

Przykładem kumatości może być Skype. Parę tygodni temu firma obchodziła drugą rocznicę istnienia – temu faktowi został poświęcony cały temat tygodnia. W minionym tygodniu szef Skype, Niklas Zennstrom, poinformował, że inne firmy będą mogły bezpłatnie wykorzystać możliwości Skype w swoich programach. Mi się widzi, że nadszedł koniec podróbek komunikatorów głosowych. Nie trzeba się już będzie silić na powtórne wymyślanie koła – wystarczy wbudować Skype i gotowe. Prosto i szybko. Zennstrom taktownie to przemilczał, ale otwarcie standardu oznacza szeroki napływ użytkowników – a to bardzo ładnie wygląda w prezentacjach dla przyszłych inwestorów. Czyżby Skype planowało w niedługim czasie debiut giełdowy? Jeśli tak, to niech im się powiedzie lepiej niż planują. Kumaci zasługują na sukces.

Od razu mam przykład niekumatości – otwarcie standardu przez Skype zbiegło się z premierą nowej wersji Gadu-Gadu. Zgadzam się, że słoneczko jest brzydkie. Zgadzam się, że wrzucenie dwóch reklam w oknie rozmowy to przegięcie. Rozmów głosowych nawet nie chce mi się próbować, bo nie został użyty otwarty standard Skype. Podobno można wysyłać maile, ale czy można je też odbierać? Jeśli nie, to nie widzę sensu takiej nowości. Powiadomienia o pojawieniu się znajomego są małe i nieczytelne. Z ulgą wróciłem do starej wersji GG.

Kiedyś radio było fajne. Włączało się odbiornik o określonej porze i pojawiał się Ryłkołak i przedstawiał fajną muzykę. Albo Wieczór Trzech Króli. To byli fajni prowadzący, umieli zagadać dowcipnie, ale na temat. I co najważniejsze – byli szczerzy, nie wyczuwało się od nich komerchy. Teraz radio stało się szafą grającą, playlistą – muzyka, reklama, muzyka, reklama. Radia internetowego realizowanego choćby przy użyciu WinAmpa nie można nazwać radiem, bo to zwykła playlista – nie ma prowadzących. Na szczęście nie ma reklam :) Nie bardzo jest więc jasne, jaką innowacją jest serwis Pandora, który wyszukuje kawałki podanego zespołu oraz zespołów grających w podobnych klimatach. Po raz kolejny – zwykła playlista, która w dodatku ma mało utworów (internauci donoszą, że przeważa komerchowa sieczka znana z normalnego radia i list przebojów) i w dodatku jest płatna. Gdyby wybór zespołów był większy, to jeszcze mógłby to być przykład gramotności, ale niestety – utonął w morzu niekumatości.

Podobnie dzieje się w przypadku e-gazet, czyli internetowo-komputerowych wydań gazet offline. Siłą gazet offline jest to, że możesz je czytać gdziekolwiek – w domu, w parku, w autobusie, w łazience. Owszem, dzięki Internetowi łatwiej jest zamówić gazetę. Ale nie czytać. Litości, gdybym miał czytać wszystkie gazety tylko na komputerze, to ile bym spędzał przed nim czasu? Życia nie starczy. I to jest kluczowy powód, dzięki któremu nigdy nie powstanie sytuacja, że będę musiał przerwać lekturę gazety, żeby pójść do łazienki. Oczywiście, niekumaci ludzie sądzą, że jeśli coś jest możliwe, to znaczy, że tak się właśnie stanie. To, że Amerykanie kupują w ten sposób, nie oznacza, że w Polsce to też się przyjmie. Amerykanie za dużo siedzą przy komputerze, a za mało czasu spędzają na kontaktach z ludźmi. Potem wychodzi, że nie radzą sobie w sytuacjach kryzysowych (były burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani ma włoskie korzenie, więc się nie liczy).

Podobnie niekumatą rzeczą jest elektroniczny dziennik. Wystarczy, że rodzic wejdzie na odpowiednią stronę i będzie mógł sprawdzić oceny dziecka, jego zachowanie i uwagi nauczyciela. To kompletnie nieprzemyślany pomysł, z kilku powodów. Po pierwsze – kto będzie wprowadzał te dane do systemu? Sekretarka, dyrektor czy każdy z osobna nauczyciel? To dużo pracy, sekretarka i tak ledwo się wyrabia. Dyrektor nie jest od prac biurowych, a nauczyciel ma uczyć, a nie bawić się w biurokrację i inne bzdury. Po drugie, kontakt elektroniczny nie zastąpi fizycznego kontaktu nauczyciela i rodzica. Pewnie, dla rodziców przedkładających karierę nad wychowanie dziecka jest to o wiele wygodniejsze. Nie będą musieli jeździć do szkoły i świecić oczami przed nauczycielem. Ich złe wychowanie nie będzie w żaden sposób kontrolowane. Czy naprawdę trzeba ułatwiać życie takim patologicznym rodzicom? Czy naprawdę chcemy mieć społeczeństwo niewychowane, nieuprzejme i nieliczące się z niczym poza własnym interesem? Jeśli tak, to pomysł jest faktycznie świetny.

Autor: Mariusz Ludwiński & Renata Grunert

e-biznes.pl

Wpisy promowane

Wydarzenia

Brak Patronatów

Najnowsze wpisy

Scroll to Top