Oddaj moje 100 milionów

Dziś po powrocie do domu z pracy ubierz się elegancko. Wyjmij szampana chomikowanego na Sylwestra. Zdążysz jeszcze zmrozić drugą butelkę. Otwórz szampana i zacznij świętować. Okazja jest jedyna w swoim rodzaju – liczba stron internetowych przekroczyła granicę 100 000 000. Z tej okazji trzeba złożyć sobie okolicznościowe życzenia.
Oby więc druga setka pękła szybciej niż pierwsza. Oby muzyka legalnie zajęła należne jej miejsce w świecie p2p. Oby Internet przynosił nam więcej radości i zadowolenia, a mniej nerwów (lagi na łączach, spam i wirusy). Obyśmy cieszyli się wspaniałymi wyszukiwarkami, które pomogą nam w świadomym korzystaniu z jego zasobów. I obyśmy nie popadli w totalne uzależnienie od Internetu.

Chińczycy może nie umieją do końca korzystać z pełni możliwości Internetu. Może nie do końca wiedzą jak należy do niego podchodzić. Może nie czują się na tyle pewnie, żeby wpuścić go do swojego świata. W odpowiedzi na zagrożenie masowymi uzależnieniami dzieci od Internetu reagują histerycznie, bez zrozumienia podstawowych reakcji psychologicznych (zakaz powoduje intensywny rozwój szarej strefy) i teorii domina kulturowego (raz rozpoczętej zmiany nie sposób zatrzymać, można ją tylko spowolnić).

Bo co innego jest budowanie kultury korzystania z Internetu oraz dobrowolne wypracowywanie mechanizmów obronnych przez młodocianych użytkowników netu, a co innego policyjna kontrola kafejek, instytucje odwykowe dla uzależnionych oraz "brutalne" zatrzymywanie gier online w środku rozgrywki. Trzeba jednak przyznać, że podstawowe odruchy obronne mają w porządku – wiedzą, że nie można z lekkim sercem podchodzić do Internetu. A jest to coś, o czym się głośno nie mówi na zinternetowanym Zachodzie. Albo u nas.

A u nas bez zmian, parafrazując Ericha Remarque. Coraz częściej pojawiają się jaskółki zmian, którym trzeba przyklaskiwać. Te jaskółki, a dokładnie rektorzy prywatnych uczelni, rozumieją, że w dzisiejszym świecie informacja jest jedynym pieniądzem. Jest to zarazem jedna z dwóch rzeczy, które prawdziwie i trwale różnicują firmy i instytucje (drugim jest marka w znaczeniu zbioru wartości niematerialnych związanych z oferowanym produktem). Ci dzielni rektorzy wypowiadają się przeciw granicy 30 procent e-zajęć, które musiałyby się odbywać w świecie rzeczywistym. Jedni postulują granicę 15 procent, a więc połowę mniejszą.  Inni, jak szeroko cytowany rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, uważają, że w ogóle nie powinno być tradycyjnych zajęć klasowych na e-studiach. Wystarczą egzaminy (choć i te można by realizować przy użyciu kamer internetowych).

Problem oczywiście leży w kasie. Szkołom wyższym, które mentalnie i organizacyjnie tkwią w uściskach lat 70., nie uśmiecha się otwarcie rynku na konkurencję, która nie musi ponosić kosztów utrzymania rozbuchanych budynków, armii biurokratów, wdrożenia infrastruktury, opracowania programów i przeszkolenia pracowników (straszliwy opór materiału). Próbują więc forsować bariery prawne, żeby powstrzymać zmiany. Dla nas, e-studentów lub przyszłych e-studentów (w tych warunkach można się uczyć nawet na emeryturze) pociechą jest wspomniana już w tym podsumowaniu tygodnia teoria domina kulturowego. Zmiany można jedynie spowolnić, nigdy zatrzymać.

e-biznes.pl, 2006

Wpisy promowane

Wydarzenia

Brak Patronatów

Najnowsze wpisy

Scroll to Top