Pierwszy śnieg

E-biznes wydaje się dość odległy od codziennej rzeczywistości. Poranne zakupy, śniadanie, podróż do pracy. Pracę pomijam. Powrót do domu. Obiad. Czas z rodziną. Relaks. Gdzie tu miejsce na e-biznes?
7:00 – wstaję. Czeka na mnie trochę zaległej pracy z wczoraj. To efekt jesiennej chandry. Próbowałem ją zanalizować pod kątem psychologicznym. Przyglądałem się własnym reakcjom, własnym uczuciom jak radzą mądrzy psychologiczni guru. Zrobiłem nawet kilka internetowych testów na zły humor, spadek motywacji i brak energii. Nic mądrego nie zauważyłem. Po prostu nie miałem ochoty na nic bardziej kreatywnego niż oglądanie kolejnych odcinków CSI Miami. Po paru dniach to po prosto przeszło. Jak przeziębienie. Może za parę lat chandra będzie na takich samych prawach jak przeziębienie lub grypa. Przymusowe zwolnienie, siedzenie w domu, objadanie się i oglądanie ulubionych seriali. Kuracja na medal.

7:10 – sprawdzam na Sport Onet o której nasze siatkarki grają mecz. Jeszcze kilka godzin. Prognoza pogody w telewizji zapowiada dziś opady śniegu. Jasne, przedwczoraj obiecywali cuda na kiju z gatunku "w czwartek będzie świecić słońce, a temperatura wyniesie plus 11 stopni na Dolnym Śląsku". A dziś – załóżcie zimowe opony. Dziwne, mało osób się posłuchało. Kobiety wciąż chodzą w szpilkach i pantofelkach. Młodzież dziarsko tupie letnimi adidaskami. Zadarte noski mokasynów menedżerskich wydają się tylko zadarte bardziej niż zwykle. Pewnie wyczuły wilgoć w powietrzu i skóra nieco spęczniała.

9:03 – pierwszy komunikat z giełdy – otwarcie na rynku Futures.

9:04 – pierwszy spam w skrzynce pocztowej.

10:30 – po chandrze nie ma śladu. Zarobione na czysto 150 złotych wywołuje przyjemne uczucie rozpływające się po ciele. Tak, zarabianie jest zdecydowanie lepsze niż zamartwianie się. Oczywiście mówię o zarabianiu, a nie o pracowaniu. Czujesz różnicę.

W perspektywie mam dziś wizytę w banku, ale zwalczam początku złego humoru. Wolę jeszcze trochę dziś pozarabiać.

14:47 – wychodzę z banku. Wśród pań w kasach i obsłudze klienta czuć radosne napięcie z powodu wprowadzenia nowego systemu informatycznego. "Nowy system, nowy system" – słychać szepty i chichoty. Niczym nastolatki przed pierwszym w życiu występem Chippendalesów. Szkoda oczywiście, że ten wspaniały system nie został stworzony z myślą o klientach. Mężczyzna chciał wymienić walutę i otrzymał odmowę, bo nowy system nie przewiduje takich transakcji. To i tak nic w porównaniu z szokiem jaki przeżyłem wczoraj w banku.

Próbowałem załatwić coś z kartą. Wszedłem do oddziału. Działa na numerki, ok. Znam ten system, chodzi w nim o to, żeby usprawnić przepływ klientów. Staram się nie wdychać głęboko, bo powietrze jest ciężkie od dwutlenku węgla i potu. Na obszarze kilkudziesięciu metrów kwadratowych gnieździ się tłum osób. Nie słychać muzyki, więc to nie jest impreza promocyjna z darmowym bufetem. Ludzie przyszli załatwić sprawy. Zwolnili się z pracy. I stoją jak pierwszoklasiści na apelu pierwszego września. Patrzę na numerek: przede mną czeka 96 osób. Wymiękłem.

Dziś, w innym oddziale, czekałem cztery minuty. Załatwiłem sprawę z kartą bez problemu. To znaczy, byłby problem, bo mój rachunek został założony właśnie w tym przeładowanym oddziale. Na szczęście pani za biurkiem na mój jęk okazała współczucie. Papierki można załatwić tutaj, ona je prześle do tamtego oddziału (znaczy się, kurier jakimś cudem przedziera się przez tamten tłum). I to dziwne, bo nie poczułem się specjalnie wyróżniony. Uczynność pani za biurkiem nie była czymś ekstra – jako znawca e-biznesu spodziewałem się dokładnie takiej reakcji. Tak powinien działać system elektroniczny. To nie jest moja sprawa, że papiery z założenia rachunku znajdują się w innej dzielnicy, w innym mieście, w innym województwie. Ja przychodzę, załatwiam sprawę i mam ją z głowy. System i firma załatwia resztę. Stanowczo za dużo naczytałem się "Futuryzuj swoją firmę" Siegela, "Sztuki konkurowania" Hammera i "Quick Hits: 10 Key Surgical Strikes to Improve Business Process Performance" Crossa. Jestem skrzywiony. Nie pasuję do rzeczywistości. I nie odczuwam z tego powodu dysonansu poznawczego. Co znaczy, że jestem bardziej skrzywiony niż mi się wydaje.

14:53 – spada pierwszy płatek śniegu. Na pewno nie jest to pierwszy płatek śniegu w Polsce, ale na pewno jest to pierwszy płatek śniegu dla mnie. Jest całkiem smaczny. Trochę lepki, trochę zimny, ale całkiem smaczny. Kolejne chcą pójść w jego ślady i skończyć swój żywot na moim języku. Sorry chłopaki, ale nie wszyscy mogą dostąpić  tego zaszczytu. Zima to śmieszna pora roku. Świetnie wygląda przez szybę. Gdy śnieg zacina. Gdy mróz pokrywa drzewa białym dywanem. Niestety, na żywo jest nieco gorzej, zwłaszcza gdy idzie się pod wiatr. Ja na szczęście siedzę w autobusie, który mknie przez most. Zima mi niestraszna.

16:00 – mail od hakia.com. O wyszukiwarce Hakia pisałem w Temacie Tygodnia miesiąc temu. Nowy mail dotyczy funkcji pogadanki z osobami, które szukały tego samego co ja. Przy wyszukiwarce jest dostępna opcja wejścia na forum dyskusyjne, gdzie mogę pogadać z innymi fanami Dream Theater lub maniakami książek z serii "Na ścieżkach nauki". Niby to fajna rzecz, ale w perspektywie nieprzydatna. Lepsze są profilowane serwisy poświęcone danemu tematowi, moderowane przez gospodarzy, a nie zostawione samopas strony 2.0 i ich właściciele modlący się o jak największą ilość artykułów wstawionych przez ludzi. Im więcej artykułów, tym więcej reklam i kasy za frajer.

16:15 – mail z SARE, raport z badania na temat korzystania z poczty elektronicznej. Spada liczba osób korzystających aktywnie z trzech lub więcej adresów email. To znaczy, że spada paranoja i schizofrenia internetowa. Chętnie otrzymujemy newslettery, ale wkurza nas kaszanienie się grafik w mailach. Sam tak mam.

16:30 – Instytut Globalizacji zwraca uwagę na problem z własnością intelektualną lekarstw w krajach rozwijających się. Tajlandia i Brazylia, a wkrótce może Indie i Chiny, dążą do zniesienia praw własności do drogich lekarstw. To rozwiązanie niedobre, zgadzam się. Jasne, można łudzić się, że rządom chodzi o to, żeby lekarstwa były tańsze i trafiały do większej ilości ludzi ratując im życie i zdrowie. Ale to naiwne rozumowanie. Robin Hood żył w lesie Sherwood, z którego do obecnych czasów pozostał niewielki zagajnik. Nie da się w nim schować przez kipiącym gniewem szeryfem. Problemu śmierci, głodu, lekarstw, piractwa i korków w dużych miastach nie rozwiążą doraźne działania podejmowane z naiwnej dobroci serca. Potrzebne są wyrachowane działania systemowe, które biorą pod uwagę wszystkie ważne czynniki, a nie tylko te, które rzucają się w oczy.

17:00 – Teleekspres i jakaś zadyma z pornogrubasami. Akurat posła Kalisza i posła Niesiołowskiego lubię, bo to jedne z nielicznych gwiazd na nijakim parlamentarnym firmamencie. Ale o co chodzi w tej zadymie? Nie obchodzi mnie to. Byłem na wyborach. Teraz mam własne sprawy do załatwiania.

18:00 – wracam autobusem do domu. Rozpadało się na dobre. Autobus dowozi mnie pod sam dom. Wygodna rzecz, taki prywatny autobus z miasta.

21:00 – zaczynam pisać Temat Tygodnia. O czym on będzie tym razem? Może jakiś lekko filozoficzny tekst, a motywem przewodnim będzie… pierwszy śnieg?

e-biznes.pl, 2007

Wpisy promowane

Wydarzenia

Brak Patronatów

Najnowsze wpisy

Scroll to Top