Żądza pieniądza

Pieniądz rządzi światem – tak zwykło się mówić i tak myśli większość ludzi. Zaganiani, zaślepieni żądzą pieniądza tracą głowę, gdy w grę wchodzą relacje z innymi ludźmi. W takich przypadkach bez znajomości szczegółów trudno wyrokować, kto ma rację. Można natomiast wytknąć palcem samą sytuację, w nadziei, że medialne nagłośnienie sprawy skłoni zainteresowane strony do podjęcia sensownych rozwiązań.

Grupa reklamodawców wniosła pozew zbiorowy przeciwko Google, zarzucając mu żądanie zawyżonych opłat za usługi reklamowe. Podobno serwis wymusza opłaty wyższe, niż wynikałoby z dziennych, maksymalnych limitów taryfowych, wybieranych przez reklamodawców. Dokładnie chodzi o system AdWords, który pozwala na 'rezerwowanie' konkretnych terminów wyszukiwania. Gdy użytkownik wrzuci zapytanie w wyszukiwarkę, obok wyników pojawi się link sponsorowany reklamodawcy. Rzecznik prasowy Google Steve Langdon stwierdził, że zarzuty są bezpodstawne.

Co nie gra w tej sytuacji? Ano to, zarzuty nie są bezpodstawne, skoro jednak ktoś wysilił się i złożył pozew. Jakieś obliczenia zostały wykonane i wyszło, że opłaty są wyższe niż powinny. Być może powstał jakiś błąd (obojętne, czy pomyliło się Google, czy reklamodawca), może taryfikatory są mało precyzyjne – nieważne. Faktem jest, że ktoś poczuł się robiony w konia, i postanowił ukrócić ten proceder. Google zamiast udawać, że nie ma problemu, powinno natychmiast porozmawiać z zainteresowanymi i wspólnie zrobić jeszcze jedne obliczenia. Na tym polega dobry PR, panie rzeczniku Langdon.

Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, który nie rzuca się w oczy, ale jego znaczenie jest fundamentalne. Otóż, dlaczego reklamodawca zadał sobie trud i zrobił obliczenia? Bo był niezadowolony z wyników! Gdyby efekty reklamy nie budziły zastrzeżeń (czyli były co najmniej takie, jakich się spodziewał), to nie powstałaby mu w głowie myśl, by sprawdzić prawdziwość wysokości opłat. No, chyba że reklamodawca jest maniakiem i lubi mieć wszystko policzone kolumna po kolumnie. Przyznasz, że ciężko to sobie wyobrazić, prawda?

Drugi przypadek być może jest Ci znany, o ile interesujesz się konsolami do gier. Konsola to sympatyczne urządzenie, które sprawia mniej kłopotu niż komputer, znacznie szybciej się włącza i można na niej grać siedząc w wygodnym fotelu przed 30-calowym telewizorem (mniejsze telewizory też są dobre).

Rynek konsol obecnej generacji (Playstation2, Xbox, GameCube) wszedł w fazę wygasania, wszyscy szykują się do triumfalnego wejścia konsol nowej generacji – super parametry techniczne, świetne gry. Tym niemniej w każdym tygodniu pojawiają się informacje, które ten triumf mogą bardzo, ale to bardzo stłumić. Wg Sony, ich nowa konsola Playstation3 będzie niewiarygodnie droga – w Polsce może więc zostać pobity rekord otwarcia, gdy premierowe egzemplarze Playstation2 kosztowały prawie 3 tysiące złotych (a było kilka lat temu). Słychać też wieści o poślizgu w terminie europejskiej premiery najnowszej konsoli Sony. W tłumieniu radochy graczy z nowego sprzętu dobry jest też Microsoft (producent konsoli Xbox). Podobno Europa dostanie tylko 400 tysięcy sztuk Xboxa360 (nowa generacja konsol), podczas gdy w rodzimej Ameryce na rynek trafią miliony egzemplarzy.

I problem jest w tym, że wszystkie szychy i w Microsofcie, i w Sony, myślą, że taki sposób wprowadzenia konsoli na rynek jest OK. Że traktowanie po macoszemu całkiem sporego europejskiego rynku jest uzasadnione ekonomicznie. Że klientom jest wszystko jedno, czy kupią nową konsolę w roku 2005 czy w roku 2006. Tak nie jest. Wielka szkoda, że żadna z firm nie jest w stanie wyjść poza utarte schematy. Gdyby tak zrobiła, okazałoby się, że jest to wielka szansa na zdystansowanie rywala i zarobienie jeszcze większych pieniędzy. Kto pierwszy wejdzie na rynek i pokaże, że docenia klientów, zgarnie większość puli, a może nawet całą.

Czyżby zatem żądza pieniądza nie była aż tak wielka? Gdyby faktycznie przysłaniała trzeźwe spojrzenie na świat, to nie byłoby tego poślizgu i niedoboru sprzętu, na co się szykuje. Być może nie jest więc tak źle na świecie, jak się wydaje pesymistom. Może też być tak, że działa tu coś o wiele gorszego niż żądza pieniądza. Mam na myśli nadmierne zadowolenie z istniejącego stanu rzeczy, które tworzy strach przed skorzystaniem z nowych możliwości. Może więc żądza pieniądza ma jakieś pozytywne znaczenie? Może warto chcieć zarobić, a przy okazji zmienić świat? Jeśli oznaczałoby to większe zadowolenie klientów, to jestem na tak!

Autor: Mariusz Ludwiński

e-biznes.pl

Wpisy promowane

Wydarzenia

Brak Patronatów

Najnowsze wpisy

Scroll to Top